sobota, 26 października 2013

Ustrońne podróże

Sporo czasu zdążyło upłynąć od mojego ostatniego posta. Tym(właśnie)czasem zadziało się też mnóstwo rzeczy w moim życiu.
Otóż, przeprowadziłam się z mojego ukochanego Wrocławia na Zagłębie. Z przyczyn akademickich. Zamieszkałam sobie w pewnym miłym domku, ale wiadomo- co miasto i dom rodzinny... Niemniej na razie mam się dobrze- jestem, egzystuję, raczej zaliczam kolokwia, więc czegóż chcieć więcej ;-)?

Zmiana geograficzna skłoniła mnie do nadrobienia zaległości z geografii (piątka na świadectwie, a do niedawna nie wiedziałam, gdzie dokładnie leży Śląsk!) i zobaczenia, gdzie, jako studentka ze zniżką najlepszą z możliwych, mogę się wybrać pociągiem na wycieczkę. (Kiedyś uważałam siebie za domatorkę, jednak po przeanalizowaniu ostatnich trzech lat mojego życia doszłam do wniosku, że jestem zapaloną podróżniczką i włóczykijem- im dalej od cywilizacji, tym lepsza wycieczka.)

Okazało się jednak, że moje marzenia o cotygodniowych wypadach poza miasto były bardzo naiwne. (Albo pokazały, że jestem niepoprawną optymistką? Nigdy o to siebie nie podejrzewałam...). Wszak studia medyczne, bez względu na nazwę kierunku mają magiczną zdolność: pożerają najmniejszą nawet sekundę czasu. Zwłaszcza, jak nie ogarnia się jeszcze dojazdów do trzech różnych budynków uczelni ;-)
Po trzech tygodniach zajęć i utracie nadziei, że uda mi się wycieczkować w weekendy, nagle pojawiła się nikła iskierka- idzie długi weekend listopadowy. Wracam wtedy do domu, ale dzięki tym dniom wolnym, pół tygodnia na uczelni zapowiada się nadzwyczaj leniwie. 
W związku z tym, wczoraj wieczorem przerodziłam się w mistrza szybkiego planowania i podejmowania decyzji. Co prawda, ledwo ciągnęłam nosem po ziemi, ale moja miłość do wojaży jest zbyt silna, żeby marnować tak piękną pogodę i ostatni dłuższy dzień jesieni.

Fakt, że moje szalone plany powiodły się, skłonił mnie do napisania posta z cyklu "hobby". O modzie, jak już się domyślacie, nie będzie, ale cóż. Nie samym ciuchem człowiek żyje...;-)

Gratuluję wszystkim, którzy dotrwali do tego miejsca posta. Przechodzę do meritum.
Dzisiejszy dzień spędziłam w Beskidzie Śląskim. Konkretniej, z Ustronia Zdroju poszłam sobie na Wielką Czantorię. Kiedy wysiadłam z pociągu, nie mogłam uwierzyć, że pod koniec października może być taka pogoda i letnie kolory:


 Szlak, który wybrałam (niebieski), w drodze na szczyt był dość ciemny- słońce jeszcze niepewnie oświetlało to zbocze, po którym wchodziłam:
 Nie śpieszyłam się za bardzo z wchodzeniem, szłam swoim tempem i... okazało się, że wyprzedziłam czasówkę z mapy o godzinę! a nigdy nie uważałam, żebym miała nie wiadomo jaką kondycję... Na szczycie posiliłam się "gulaszową polewką" czy jak oni to tam nazwali. Smażeny syr też był ;-)
 ...A po obiadku przyszła pora na deser. Moi faworyci to ostatnio Mieszanka Krakowska ( w szczególności ananas i malina) oraz Milka z Oreo, która nie zdążyła się załapać na zdjęcie w swej pierwotnej (nierozpakowanej i nienadtrawionej) postaci:

 Kiedy nabrałam z powrotem sił, zeszłam jeszcze na Małą Czantorię. Na trasie Wielka Czantoria- Mała Czantoria były także przecudne widoki (bez konieczności wdrapywania się na płatną wieżę widokową):

 Kiedy schodziłam do Ustronia tym samym szlakiem, światło było zdecydowanie cieplejsze, bardziej jesienne:
przepraszam za nieszczególną minę, ale Pan Turysta, który robił mi zdjęcia, złapał same takie miny. [Moja mama mówi na to: kot srający na puszczy. No więc, coś w ten deseń. Ale moja mina absolutnie nie odzwierciedla nastroju ;-) ]

Rozważam też w przyszłości wyprawę rowerową w te okolice, gdyż mnóstwo ludzi tam roweruje. Wnioskuję zatem, że ścieżek mnogo i przepiękne:

I to by było na tyle, jeśli chodzi o mój mały wypad. Góry uwielbiam od zawsze, więc niewykluczone, że jeszcze kiedyś co nieco o tym hobby napiszę. A teraz- dziękuję za uwagę, gratuluję wytrwałości w czytaniu i oglądaniu. No i niestety- żegnam się. Do następnego posta, pa!
 


PS Wiem, że ciuchy są wybitnie mało profesjonalne, jeśli chodzi o wyprawy w góry, ale na dzisiejszej trasie spokojnie dały radę:
kamizelka- targ na Krupówkach
bluza- New Yorker
legginsy- Decathlon
buty- Reebok/Allegro
plecak- Campus

wtorek, 3 września 2013

Hip hip? Hurra! Idzie jesień !!!

Rzecz działa się w niedzielę. Z braku czasu (no bo są wakacje...) publikuję dzisiaj.


Moje poranne wątpliwości co do wyboru zestawu na dziś skutecznie rozwiązałam metodą organoleptyczną. Gdy wyszłam do pracy na dziesiątą, ubrana w letnie szorty i cienką bluzę, od razu tego pożałowałam. Po dwóch godzinach roboty na ulotkach przemarzłam do szpiku kości. Już wiedziałam: jesienny strój to podstawa!

Tak więc, pora chyba po cichu przestawiać się na koniec lata. Powiem szczerze: nie lubię tej pory roku. Owszem, jest jasno przez większą część dnia. I to jedyny plus, jak dla mnie. Upały, podczas których pocę się więcej niż ważę i wczesny wschód słońca, które zaraz stawia mnie na nogi (w czasie wakacji, kiedy powinnam odsypiać cały rok) zdecydowanie przemawiają na niekorzyść lata. Wiosna, jesień i zima mają swoje uroki. Jesień, którą czuć już za oknem, to chyba mój ulubiony czas w roku. Melancholia, barwy liści i zapachy palenia traw- oto kwintesencja "mojej" jesieni. Czyli: HURRA! IDZIE JESIEŃ!

Jako że nadworni fotografowie mieli dziś wychodne, zdjęcia są, jakie są. Mam nadzieję, że ci, którzy tutaj zaglądają, docenią moją odwagę cywilną cykania fotek ze statywu w miejscu, w którym aż roi i się od kamer i ochroniarzy (na szczęście nikt nie miał do mnie pretensji. Dziękuję!).

Spodnie, których detale można zobaczyć tutaj i tutaj, mam już cztery lata.Przywiezione jako pamiątka z wakacji w Beskidach (a konkretniej muzeum Adama Małysza), z powodzeniem sprawdzają się jesienią. Uwielbiam zakładać do nich różne kolorowe rajstopy. Na komplementy "fajna spódnica", uśmiecham się i tłumaczę "Dzięki, ale to są spodnie". Miny znajomych bywają wtedy różne ;)

Bluzka też jest niemłoda- zakupiłam ją na Złote Gody dziadków trzy i pół roku temu. Uwielbiam jej kolor i fason- jak się już domyśliłyście ze zdjęć, nie przepadam za obcisłymi koszulkami.

Kurtka skórzana to "spadek" po koleżance mojej mamy. Trafiło się całkiem, całkiem... Noszę ją trzeci sezon i powoli dojrzewam do zaniesienia jej do jakiejś porządnej pralni. Na razie jednak jeszcze się z nią nie rozstaję. Opisuję ją (pod zdjęciami) odzież używana, gdyż nie pochodzi z lumpeksu, ale była już wcześniej przez kogoś noszona. Porządek musi być ;)

Buty i torebkę już znacie (z tego posta).

W takim stroju mogę spokojnie, już bez szczękania zębami zakrzyknąć: HURRA! IDZIE JESIEŃ!!!













Kurtka skórzana- A wear/odzież używana
Bluzka- no name/targ Świebodzki
Spodnie- My Collection/sklep Izy Małysz w Wiśle
Rajstopy- Gatta
Buty- Graceland/Deichmann
Torebka- Reporter

sobota, 24 sierpnia 2013

Zielone (światło) dla czerwieni

Jako mała dziewczynka bardzo często byłam ubierana w czerwone kolory- bluzeczki, spodenki, spódniczki itp. Teraz dziękuję losowi za to, że nie były to odcienie różu ;). Niemniej na bardzo długo czerwień poszła u mnie w odstawkę. To znaczy- mam kilka czerwonych ubrań w szafie, ale zakładam je naprawdę bardzo rzadko. Od jakiegoś czasu jednak te ciuchy częściej szły w ruch. Dlatego, kiedy zobaczyłam te rajstopy, nie mogłam się im oprzeć. Cena wręcz nakazywała ich zakup, nawet dla jednorazowej imprezy. No dobra, imprezowa to ja wybitnie nie jestem. Ale kiedyś...? O ile rajstopy do tego czasu wytrzymają... Wzięłam bez mierzenia, przykładając je uprzednio tylko tak "na oko". W domu okazało się, że trafiłam idealnie- rozmiar nie mógł być lepszy.

[Rozmiar rajstop to kwestia dość mocno względna, Jednak ja mam uraz z dzieciństwa do zbyt małych rajstop, które były na mnie wciągane metodą typu "tatuś podnosi dziecko za rajstopy". Teraz więc wolę kupić ciut za duże i mieć "zapas" niz odwrotnie. Ta para jednak leży idealnie, nie ma żadnych objętości na ewentualne przytycie ;) ]

Sukienki zaś to moja słabość tego sezonu. Tę wyszperałam bardzo niedawno i po krótkim mierzeniu wiedziałam: na razie okazji nie ma, ale jak nie kupię, będę sromotnie żałować. No więc kupiłam. Zresztą i rajstopy, i sukienka, to nabytki świeżutkie, kupione jedno po drugim. Dla zagłuszenie wyrzutów sumienia powiedziałam sobie: kupiłam przecież tę sukienkę do rajstop...

Faza na czerwony objawiła się także w mojej torebce. Dwa lata temu dostałam czerwony portfel, który od razu przypadł mi do gustu (mimo że wtedy za czerwienią nie przepadałam). Kiedy kupowałam smartphone'a, wiedziałam od razu, jakich kolorów będę szukać na pokrowiec. Wiele koleżanek mówi: o, czerwone, to łatwo znajdziesz w czeluściach torby. Tymczasem moja podstawowa teraz torebka (ta z posta o Alicji) ma czerwoną podszewkę... I jak tu znaleźć dzwoniący telefon lub pieniądze przy kasie? Torebka, którą dzisiaj prezentuję, ma (dla mnie- na szczęście) czarne wnętrze, więc wszystko, co najpotrzebniejsze, łatwo w niej odnajdę.




 
Mówię: tylko nie rób mi zdjęcia jak mówię, trzeba będzie powtórzyć. Powtórka nie wyszła, więc jest ujęcie w trakcie monologu.





zaczerwienione wnętrze torebki



biżuteria- Glitter (chyba)
zegarek- Six
sukienka- Orsay/ciucholand
rajstopy- nn/ciucholand
torebka- przedwojenna (!) pamiątka rodzinna
skórzane etui na smartphone'a- Allegro
buty- Giulio Santoro/plac targowy Zielińskiego



PS Dzięki, Aga ;)

wtorek, 20 sierpnia 2013

Między Bullerbyn a Wyspą Księcia Edwarda

Ta sukienka wpadła w moje ręce przez zupełny przypadek. Podobnie jak większość rzeczy, które potem wręcz ubóstwiam. Wyszperana w jednym z pierwszych lumpeksów, jakie poznałam, początkowo nie budziła mojego entuzjazmu. Ba, pierwsze skojarzenie: 'ee, taka tam babcina podomka'. Dopiero po przymiarce i dokładnych oględzinach stwierdziłam: dobra bawełna, ładny wzorek, sukienek wielu nie mam- bierę. Dodatkowym atutem był fakt, że kosztowała 15zł/kg. Czyli baardzo niedużo ;)
Po ponad roku użytkowania wdzianka przy dużych upałach stwierdzam- jest cudowna. Czasami zastanawiam się tylko, czy Ania Shirley w takiej nie chodziła do swojej Diany... A może Lisa była wysyłana w takim stroju "po sprawunki"? Najwyraźniej Wrocław powinien leżeć gdzieś pomiędzy Bullerbyn a Wyspą Księcia Edwarda...

Kapelusz już znacie. Ale teraz poznacie go w całej jego kapeluszowości (=okazałości).

Buty to nowy nabytek i na razie są na etapie rozchadzania. Dodam, że są moimi pierwszymi butami na koturnie, więc lekko nie jest. Na razie cierpią najbardziej moje kostki. Cóż...  Coś musi wygrać- buty albo moje stopy...



... A co mi tam! Zaszpanuję ;)


Kapelusz- Taboo
Kolczyki- jarmark na wrocławskim Rynku
Sukienka- H&M/ciucholand
Pasek- wyszperany a maminej szafie
Torebka- Reporter
Buty- Jennifer/CCC


Specjalne 'thank you' dla Ani :)

piątek, 16 sierpnia 2013

Alicja w krainie kwiatów

Zestaw, który widać na zdjęciach to mój "hit sezonu". Nie lubię tego typu sloganów, ale w upalne dni tak najlepiej znoszę wysokie temperatury. Jako że lato nas w tym roku dopieściło upałami aż za bardzo, bawełniana tunikosukienka typu łączka na stałe zagościła w mojej szafie.

Od niej tak naprawdę zaczęłam poważniejszą przygodę z lumpeksami. Wypatrzona w jednym z droższych ciucholandów we Wrocławiu, bo na sztuki, bez wagi. Kiedy tylko zobaczyłam ją na wieszaku, wzięłam bez przymierzania. Ryzykownie, tym bardziej że nie zawsze mam dobre oko co do rozmiarów. Wiadomo- bez ryzyka nie ma zabawy. A ta musiała być ;)

Dopiero po przymierzeniu wdzianka w domu dostrzegłam baardzo milutkie i słodziutkie kieszonki z guziczkami (deminutyw- nadmierne używanie zdrobnień. Mądry jest Pan Fejsbuk). Sukienka przeżyła już kilka prań (w tym także takie w wersji hard- nie zawsze nawiązuję ze swoją pralką wspólny język...) i ma się świetnie. Oby więcej takich łowów :).
Kolarki jak kolarki- rzekłby ktoś. Jednak TE kolarki są wykonane z najwygodniejszej na świecie bawełny, jaką spotkałam. Gdybym mogła, nosiłabym je 24/7. Są jak druga skóra.

PS Podziękowania dla Agnieszki- za pomoc w tworzeniu posta :)





Tunikosukienka- Rut m. fl. /ciucholand
Kolarki- Decathlon
Buty- Giulio Santoro/plac targowy Zielińskiego
Torebka- Carrefour
Biżuteria- prezent od Mamy (kiedyś ją bardziej wyeksponuję)
Zegarek- Six (noszę codziennie)

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

w "wodzie w piwnicy" you always make me smile

Mimo że pora raczej letnia, na pierwszy ogień upatrzyłam sobie zestaw wczesnojesienny. Ewentualnie dla ludzi o małej potliwości :). Spodnie to jeden z najnowszych nabytków ciucholandowych. Kiedy je przymierzałam, nie wiedziałam, że mają one nogawkę 7/8. (Moja mama mawia na tego typu długość "woda w piwnicy".  Nie pytajcie dlaczego...).  Jako że mam za krótkie nogi/za szerokie biodra w prawie wszystkich fasonach dżinsów, te 7/8 jest na mnie prawie, prawie dobre. Ale wiadomo- różnicę to "prawie" robi. Przypadkiem podczas przymiarki miałam na sobie właśnie te skarpetki. Pomyślałam: toż to idealna okazja, by pokazywać skarpetki! Więc pokazuję. Wróżę tym spodniom świetlaną przyszłość na moim blogu, więc na razie uchylam tylko rąbka ich fasonu (tajemnicy...).

Fason bluzki to jeden z moich ulubionych- rozkloszowana na dole, odcięta pod biustem. Tę sztukę noszę chyba najczęściej, odkąd ją kupiłam na wyprzedaży gdzieś w marcu. Mało tego, na tyle mi się spodobała, że kilka dni później nabyłam drugą, identyczną. Okazało się, że słusznie, bo tę pierwszą szybko poplamiłam atramentem na rękawie (uroki pisania piórem...). Nadruk, który z daleka wygląda na kwiaty, a tak naprawdę powtarza słowa "you always make me smile" chyba działa na moją podświadomość. Zawsze, kiedy jestem w tej bluzce, spotyka mnie coś miłego, a ja czuję się w niej jak we własnej skórze.

Kapelusz jest rzeczą, bez której latem nie wychodzę z domu. Ewentualnie czapka z daszkiem. Mam dość ciemne włosy, które szybko się nagrzewają, a to z kolei negatywnie odczuwa moja głowa. Ten, zakupiony w ubiegłym sezonie, noszę do wielu różnych strojów. Kto wie, czy kiedyś dzięki niemu kogoś nie poznam? ;) Ostatnio szłam ulicą i jakiś miły chłopak, jadący na rowerze (w przeciwną stronę. Jaka szkoda!), zakrzyknął: "Ładny masz kapelusz, mała!"

Torebka- bardzo niedawno zakupiona rzecz, pierwsza ( mam nadzieję, że ostatnia. No, może druga od końca...) pod wpływem impulsu. Po bardzo ciężkim i nerwowym tygodniu poszłam do galerii handlowej, oczywiście w zupełnie innym celu. Zobaczyłam tę torebkę przez witrynę, na wieszaku. Podeszłam bliżej i już wiedziałam. Ona MUSI być moja. Okazało się, że wszystkie dostępne miały jakieś skazy. Jednak egzemplarz z wystawy był nieuszkodzony. Więc nabyłam. Jest nieduża, ale pojemna.

Buty z kolei były bardzo przyjemnym zaskoczeniem. Że jestem niska, to widać. Nie ubolewam z tego powodu jakoś szczególnie, ale od pewnego czasu staram się realizować postanowienie: nauczyć się chodzić na obcasie. Kupione na wyprzedaży w Deichmannie (ubiegły sezon) nie budziły mojego zaufania. Jednak po kilku wyjściach i umiarkowanym użytkowaniu jestem z nich bardzo zadowolona.

Być może w tej wersji wywołam uśmiech Czytelniczki/Czytelnika. Nieważne, czy z politowania, czy zadowolenia ;)

Między rodeo, vintage'm a Anią z Zielonego Wzgórza.

Spróbuj mi tylko przeszkodzić w sesji...!

A co! Jeszcze więcej moich skarpetek Wam pokażę ;)
Kapelusz- Taboo
Bluzka- Carry
Spodnie- Gina Tricot/ ciucholand
Skarpetki- Dzire
Buty-  Graceland/Deichmann
Torebka- Reporter

niedziela, 11 sierpnia 2013

...bloga czas zacząć.

Jestem Lumpeksiarą z wyboru. Dopiero łażąc po ciucholandach zaczęłam lubić zakupy. Tutaj będę od czasu do czasu wrzucać zdjęcia moich ulubionych zestawów ciuchów. Nie znaczy to, że wszystkie ciuchy są z lumpeksów, a jedynie całkiem spora ich część ;)

Lojalnie uprzedzam:
1. Nie zależy mi na podążaniu za trendami. Ubrania, które nosze, muszą być WYGODNE i prawie zawsze z bawełny. Nie umiem i nawet nie chcę określać swojego stylu. Chcę eksperymentować.
2. Blog jest dla mnie. Jako że to mój pierwszy blog w ogóle, a modowy, to tym bardziej- nie uniknę pewnie różnych wpadek, błędów itp.Wszak errare humanum est :)
3. Nie zamierzam tworzyć w celach komercyjnych. Panna z Lumpa to chęć odkrycia czegoś nowego, pobudzenia innych niż zwykle rejonów mózgu, słowem... zabawa pierwsza klasa:)
4. Z natury nie jestem, jak to się mówi u mnie w rodzinie 'fotogieniczna'. Ten blog to też próba zmiany tej cechy.  Zatem proszę o cierpliwość...
5. Będę wdzięczna za komentarze, opinie- ale wszystko z umiarem, bez obraźliwych uwag, proszę.

To by było na tyle. :)