wtorek, 20 sierpnia 2013

Między Bullerbyn a Wyspą Księcia Edwarda

Ta sukienka wpadła w moje ręce przez zupełny przypadek. Podobnie jak większość rzeczy, które potem wręcz ubóstwiam. Wyszperana w jednym z pierwszych lumpeksów, jakie poznałam, początkowo nie budziła mojego entuzjazmu. Ba, pierwsze skojarzenie: 'ee, taka tam babcina podomka'. Dopiero po przymiarce i dokładnych oględzinach stwierdziłam: dobra bawełna, ładny wzorek, sukienek wielu nie mam- bierę. Dodatkowym atutem był fakt, że kosztowała 15zł/kg. Czyli baardzo niedużo ;)
Po ponad roku użytkowania wdzianka przy dużych upałach stwierdzam- jest cudowna. Czasami zastanawiam się tylko, czy Ania Shirley w takiej nie chodziła do swojej Diany... A może Lisa była wysyłana w takim stroju "po sprawunki"? Najwyraźniej Wrocław powinien leżeć gdzieś pomiędzy Bullerbyn a Wyspą Księcia Edwarda...

Kapelusz już znacie. Ale teraz poznacie go w całej jego kapeluszowości (=okazałości).

Buty to nowy nabytek i na razie są na etapie rozchadzania. Dodam, że są moimi pierwszymi butami na koturnie, więc lekko nie jest. Na razie cierpią najbardziej moje kostki. Cóż...  Coś musi wygrać- buty albo moje stopy...



... A co mi tam! Zaszpanuję ;)


Kapelusz- Taboo
Kolczyki- jarmark na wrocławskim Rynku
Sukienka- H&M/ciucholand
Pasek- wyszperany a maminej szafie
Torebka- Reporter
Buty- Jennifer/CCC


Specjalne 'thank you' dla Ani :)

2 komentarze:

  1. Tu jest ładnie ale pozbyłabym się kolczyków i kapelusza :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Romantycznie, zielonym wzgórzem pachnie - ślicznie. Choć w kwestii kolczyków zgadzam się z Moniką.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie opinie, ale zaznaczam- nie toleruję spamu!