Od niej tak naprawdę zaczęłam poważniejszą przygodę z lumpeksami. Wypatrzona w jednym z droższych ciucholandów we Wrocławiu, bo na sztuki, bez wagi. Kiedy tylko zobaczyłam ją na wieszaku, wzięłam bez przymierzania. Ryzykownie, tym bardziej że nie zawsze mam dobre oko co do rozmiarów. Wiadomo- bez ryzyka nie ma zabawy. A ta musiała być ;)
Dopiero po przymierzeniu wdzianka w domu dostrzegłam baardzo milutkie i słodziutkie kieszonki z guziczkami (deminutyw- nadmierne używanie zdrobnień. Mądry jest Pan Fejsbuk). Sukienka przeżyła już kilka prań (w tym także takie w wersji hard- nie zawsze nawiązuję ze swoją pralką wspólny język...) i ma się świetnie. Oby więcej takich łowów :).
Kolarki jak kolarki- rzekłby ktoś. Jednak TE kolarki są wykonane z najwygodniejszej na świecie bawełny, jaką spotkałam. Gdybym mogła, nosiłabym je 24/7. Są jak druga skóra.
PS Podziękowania dla Agnieszki- za pomoc w tworzeniu posta :)
Kolarki- Decathlon
Buty- Giulio Santoro/plac targowy Zielińskiego
Torebka- Carrefour
Biżuteria- prezent od Mamy (kiedyś ją bardziej wyeksponuję)
O tutaj Ewa uśmiechnięta od ucha do ucha, od razu lepiej! :-)
OdpowiedzUsuńKiedy na zdjęciach mam taką minę, to znaczy, że w czasie zdjęć myślę: "długo muszę się jeszcze szczerzyć?" No, ale gdzieś trzeba pokazać efekty noszenia stałego aparatu ;)
OdpowiedzUsuń